8/30/2012

Panoramy sferyczne - wirtualne zwiedzanie kamienicy przy Dietla 44

Dzisiaj trochę mniej typowo, ale jeśli ktoś dawno tam nie był, będzie miał ochotę zajrzeć... Macie okazję zwiedzić wirtualnie jedno pomieszczenie na Dietla 44, sfotografowane przez mojego faceta. ;) Jest to pomieszczenie na III piętrze kamienicy.




Jeszcze dla zachowania równowagi, klatka schodowa obok, w części zamieszkanej, a przy której - jak wszyscy wiemy ;) - odbywa się mnóstwo fantastycznych imprez...

7/30/2012

Trochę więcej historii Dietla 44 - o Żydach oraz Piekle

Dietla 44, jaką znamy dzisiaj, powstała pod koniec lat 20. Sama kamienica została wybudowana w roku 1865 - wtedy to prezydent miasta Krakowa Józef Dietl zasypał częściowo koryto Wisły, dlatego nurt rzeki płynie obecnie tylko jedną stroną Kazimierza (wcześniej go okalał z dwóch stron) i ulica Dietla dopiero powstała. Pierwsze kamienice budowano na lewym brzegu dawnej rzeki - czyli właśnie z tej strony, gdzie znajduje się Dietla 44. Kamienicę tę na początku XX wieku zamieszkiwały dwa małżeństwa: Nachem i Hinda Jacobsohn (właściciele) oraz Zygmunt i Amelia Markheim, zapewne razem ze służbą. Żydowski Kazimierz rozwijał się wówczas prężnie i wkrótce powstało zatrzęsienie nowych kamienic.

Jak już padło w poprzednich moich postach, kamienica przy Dietla 44, w drugiej połowie lat 20. XX wieku (w 1928 - jak podaje książka Przemiany dziejowe otoczenia Wawelu, red. S. Banach, Kraków 1953) została poddana remontowi i przebudowie przez znanego żydowskiego projektanta i architekta Samuela Singera (zaprojektował m.in. dawny Bejt Lechem). Była to nadbudowa dwóch najwyższych kondygnacji (trzecie i czwarte piętro). Wielu uważało to za "niefortunne" i oszpecające pierwotny projekt. Styl architektoniczny kamienicy określany jest jako klasycystyczny.

Trochę zdjęć z wnętrza kamienicy...






Jak widać, zabawki ze zdjęć z 2007 nadal leżą, gdzie leżały...


Dlaczego Dietla44 nazywane jest "Piekłem"? Aż do lat 60. XIX wieku tamtędy płynęła Wisła. Na samym jej brzegu być może znajdowały się różne budynki. Istnieje urban legend, według którego w budynku stojącym na miejscu dzisiejszego Dietla mieszkała służba mieszkańców kamienicy z naprzeciwka (obecne Dieta42, zwane "Niebo"). W XV wieku, w 1424 roku, w posiadanie tejże kamienicy miał rzekomo wejść szlachcic Mikołaj Loszek, wasal króla Jagiełły, i ze względu na piękny ogród nazwano to miejsce "Niebem". W roku 1447 miał wybuchnąć pożar "Piekła", który spowodował śmierć wielu ludzi, zaś po ówczesnych budynkach zostało tylko pogorzelisko.

Dlaczego "urban legend", dlaczego "rzekomo"? Otóż - jak pisze Stanisław Tomkowicz w swoim opracowaniu Ulice i place Krakowa w ciągu dziejów ("Bibljoteka krakowska", nr. 63-64, 1926 rocznik):
"PIEKŁO albo PIEKIEŁKO, dom za kościołem ś. Jadwigi. W r. 1529 spór o jego posiadanie wiedli: proboszcz kościoła ś. Jadwigi i Piotr Szeląg, mieszczanin kazimierski".
Jak widać z powyższego opisu, kamienica nazywana oryginalnie Piekło znajdowała się dalej przy ul. Stradomskiej, nie zaś przy ul. Dietla. Być może zwyczajowo budynki w tej okolicy nadal nazywano w ten sposób. Dzięki wielkie za unikatową bibliografię dla Maćka:) Dam znać, gdy znów coś ciekawego wygrzebię... :)

Jeszcze na koniec ponura klatka schodowa...

...oraz bonus w postaci mojej osoby. :-P

6/07/2012

Wnętrze kamienicy - kilka zdjęć


Fantazyjna klatka schodowa łącząca pierwsze i trzecie piętro budynku. Trudno powiedzieć na pierwszy rzut oka, czy istniała przed 1928 rokiem, czy dopiero po przebudowie przez projektanta, Samuela Singera...
fot. K. L. Kopała


Rozsypane klocki lego (czwarte piętro, które zostało dobudowane w 1928).
fot. K. L. Kopała


Jedno z pomieszczeń na trzecim piętrze, które zostało dobudowane w 1928.
fot. K. L. Kopała


Klatka schodowa (trzecie piętro, które zostało dobudowane w 1928).
fot. M. Mucha


Klatka schodowa (trzecie piętro, które zostało dobudowane w 1928).
fot. M. Mucha


Klatka schodowa (pierwsze piętro - oryginalna część budynku).
fot. M. Mucha

6/02/2012

"Nawiedzona" kamienica

Moje pierwsze spotkanie z Dietla 44. A. wpadła do mnie i mówi, że chce mnie zabrać do nawiedzonej kamienicy. Mówię do niej: OK. Wzięłam na wszelki wypadek niewydolny aparat - może zrobię chociaż jedno pamiątkowe zdjęcie sobie albo jej. W drodze A. upiera się, że musimy kupić świece. Mówi, że kamienica jest zupełnie opuszczona. Znając klimaty Lovecraftowskie, dałam się całkowicie przekonać o niezwykłości miejsca, do którego zmierzamy. Kupiłyśmy dwie długie, parafinowe świece.

Wchodzimy do niesamowicie obskurnej bramy, milion razy mijałam ten budynek, nigdy nie chcąc się w jego okolice zapuszczać. Odór brudu i podstarzałej fizjologii powodował nieomal dreszcze. Na prawo weszłyśmy do jakiejś klatki schodowej - zresztą, nie byle jakiej, całkiem imponującej. Niemniej, zdawała się być całkowicie zamieszkała, wątłe światło elektryczne oświetlało jej wnętrze. Zorientowałam się po chwili, że kiedyś odwiedzałam tutaj koleżankę z podstawówki. Przyjrzałam się uważnie upiornym schodom, pogłębiającym mój lęk wysokości. Miałam uczucie, że wszędzie wokół mnie jest przepaść, a A. prowadziła wyżej, wyżej, wyżej... Dotarłyśmy na sam szczyt. We are all going to hell - głosiło antyestetyczne grafiti, jednak w tym momencie zrobiło na mnie duże wrażenie. A. otwarła najbardziej przerażające drzwi, jakie kiedykolwiek widziałam. Strych, zupełnie mi obcy, pełen rupieci i poważnych ubytków w drewnianych belkach. Przypomniał mi się widok poddasza przed remontem, wyglądało nieomal jak to miejsce. Ta myśl sprawiła, że nie bałam się nawet, że spadnę, czułam się bardzo swojsko. Przycupnęłyśmy przy dziurze w stropie i spoglądałyśmy na miasto oświetlone nocą. Pstryknęłam pierwszą tego wieczora fotkę, ale żadna z nas nie chciała do niej pozować. To po prostu trzeba było udokumentować. Ruszyłyśmy dalej, A. wskazała mi kolejne drzwi. Gdy je uchyliłam, ponownie poczułam zatykający smród, ale tutaj żadnych dziur nie było, panowała zupełna ciemność.

A. szepnęła: Świece! Wyciągnęłam zza pazuchy parę świec, zapaliłyśmy je. Ogień rozświetlił bardziej nas same, zamiast otoczenia. Zaczęła się powolna, straszliwa wędrówka po schodach - tym razem w dół, w dół, w dół... W pewnym momencie A. powiedziała: Dobra, zmęczyło mnie to - i sięgnęła ręką, zapalając elektryczne światło. To złowrogie wprowadzenie w klimat Dietla 44 całkowicie mnie urzekło i pamiętam je do dzisiaj.

Jeszcze wtedy nie było tutaj żadnych krat, drewnianych zaklejeń, żadnych alarmów. Niestety wnętrze oczarowało i przytłoczyło mnie do tego stopnia, że pstryknęłam tylko jedno zdjęcie w środku, a to dlatego, że kawałki odpadłego tynku skojarzyły mi się z filmem The Blair Witch Project...