6/02/2012

"Nawiedzona" kamienica

Moje pierwsze spotkanie z Dietla 44. A. wpadła do mnie i mówi, że chce mnie zabrać do nawiedzonej kamienicy. Mówię do niej: OK. Wzięłam na wszelki wypadek niewydolny aparat - może zrobię chociaż jedno pamiątkowe zdjęcie sobie albo jej. W drodze A. upiera się, że musimy kupić świece. Mówi, że kamienica jest zupełnie opuszczona. Znając klimaty Lovecraftowskie, dałam się całkowicie przekonać o niezwykłości miejsca, do którego zmierzamy. Kupiłyśmy dwie długie, parafinowe świece.

Wchodzimy do niesamowicie obskurnej bramy, milion razy mijałam ten budynek, nigdy nie chcąc się w jego okolice zapuszczać. Odór brudu i podstarzałej fizjologii powodował nieomal dreszcze. Na prawo weszłyśmy do jakiejś klatki schodowej - zresztą, nie byle jakiej, całkiem imponującej. Niemniej, zdawała się być całkowicie zamieszkała, wątłe światło elektryczne oświetlało jej wnętrze. Zorientowałam się po chwili, że kiedyś odwiedzałam tutaj koleżankę z podstawówki. Przyjrzałam się uważnie upiornym schodom, pogłębiającym mój lęk wysokości. Miałam uczucie, że wszędzie wokół mnie jest przepaść, a A. prowadziła wyżej, wyżej, wyżej... Dotarłyśmy na sam szczyt. We are all going to hell - głosiło antyestetyczne grafiti, jednak w tym momencie zrobiło na mnie duże wrażenie. A. otwarła najbardziej przerażające drzwi, jakie kiedykolwiek widziałam. Strych, zupełnie mi obcy, pełen rupieci i poważnych ubytków w drewnianych belkach. Przypomniał mi się widok poddasza przed remontem, wyglądało nieomal jak to miejsce. Ta myśl sprawiła, że nie bałam się nawet, że spadnę, czułam się bardzo swojsko. Przycupnęłyśmy przy dziurze w stropie i spoglądałyśmy na miasto oświetlone nocą. Pstryknęłam pierwszą tego wieczora fotkę, ale żadna z nas nie chciała do niej pozować. To po prostu trzeba było udokumentować. Ruszyłyśmy dalej, A. wskazała mi kolejne drzwi. Gdy je uchyliłam, ponownie poczułam zatykający smród, ale tutaj żadnych dziur nie było, panowała zupełna ciemność.

A. szepnęła: Świece! Wyciągnęłam zza pazuchy parę świec, zapaliłyśmy je. Ogień rozświetlił bardziej nas same, zamiast otoczenia. Zaczęła się powolna, straszliwa wędrówka po schodach - tym razem w dół, w dół, w dół... W pewnym momencie A. powiedziała: Dobra, zmęczyło mnie to - i sięgnęła ręką, zapalając elektryczne światło. To złowrogie wprowadzenie w klimat Dietla 44 całkowicie mnie urzekło i pamiętam je do dzisiaj.

Jeszcze wtedy nie było tutaj żadnych krat, drewnianych zaklejeń, żadnych alarmów. Niestety wnętrze oczarowało i przytłoczyło mnie do tego stopnia, że pstryknęłam tylko jedno zdjęcie w środku, a to dlatego, że kawałki odpadłego tynku skojarzyły mi się z filmem The Blair Witch Project...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz